Rock and roll made in China

Rytm opowiadania jest niespieszny, eteryczny; od czasu do czasu pojawiają się momenty suchego humoru.
"W pogoni za idolem", prezentowane w ramach Konkursu Międzynarodowego 28. Warszawskiego Festiwalu Filmowego, to rzut oka na chińską młodzież i jej muzyczne fascynacje. Okazuje się, że pozbawione dostępu do Google'a czy Facebooka nastolatki z Państwa Środka i tak modlą się do tych samych popkulturowych bogów, co ich rówieśnicy na innych kontynentach.

Modlą nie tylko w przenośni. Główna bohaterka ma ścianę obklejoną zdjęciami Kurta Cobaina, przed którą pali kadzidło i bije pokłony zgodnie z chińską tradycją upamiętniania zmarłych. Po szkole zamienia biało-czerwony mundurek na trampki, rurki, skórzaną kurtkę oraz koszulkę Ramones i brzdąka na swojej różowej gitarze elektrycznej. Lekarstwem na bóle dojrzewania są dla niej rockandrollowe marzenia podsycane tandetą rodzimej kultury popularnej.

Film Peng Leia dokumentuje pierwsze męsko-damskie perypetie dziewczyny oraz jej próby założenia zespołu i pisania własnych piosenek. Rytm opowiadania jest niespieszny, eteryczny; od czasu do czasu pojawiają się momenty suchego humoru (duch Kurta Cobaina przylatujący w UFO i zamieszkujący z protagonistką). Sprawdza się to, kiedy trzeba oddać nastrój chwili, pokazać zawisającą w powietrzu młodocianą nieporadność postaci. Cierpi na tym jednak nić fabularna. Pośród chwil zadumy pojawiają się tu bowiem strzępy historii – jakby znikąd i bez dalszych konsekwencji.

Zespół głównej bohaterki zostaje zauważony przez producenta, który podpisuje z nimi kontrakt. Parę scen później jednak mężczyzna wyrzuca młodym, że nie brzmią jak standardowy chiński pop. Być może ma to być próba komentarza na temat konserwatyzmu tamtejszej kultury, krytyka trafia jednak kulą w płot, zawieszona jest bowiem w próżni nastoletniego spleenu. Mimo kilku wstawek dokumentujących występy prawdziwych wykonawców z alternatywnej sceny muzycznej Pekinu mamy wrażenie ślizgania się po powierzchni tematu. Nie otrzymujemy portretu specyficznie chińskiego doświadczenia, bo kontekst jest zarysowany zbyt niewyraźnie.

W zamian czeka nas jedynie świadectwo całkowitego zglobalizowania sposobu na przeżywanie okresu dojrzewania. Niezależnie od szerokości geograficznej hymnem nieszczęśliwych nastolatków pozostaje "Love Will Tear Us Apart" Joy Division.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones